poniedziałek, 30 stycznia 2012

Niespodziewanie, bo nie przypuszczałam że mnie dogoni, że w ten niezwykle jesiennie zapowiadający styczeń zjawi się i uderzy mnie w policzek, przyszła zakradając się, o nic nie pytając, a już na pewno nie mnie. Uważnie żyłam, szczególnie po to, by jej nie zaprosić przypadkiem, by nie spojrzeć jej w oczy, czy też nie pozwolić się wprosić. Ostatnie dni stycznia jednak zawiały ogromnym chłodem, przyprowadzając ją do mnie. Nie była taka jak zawsze, zwykle widywałam ją wesołą, rozgrzaną, pełną energii, którą to energię mogłam z niej czerpać. Teraz widzę. Stoi w bramie, trzęsie się z zimna, buty ma porozwiązywane, nie patrzy mi w oczy nawet, przestraszona cicha. Jest mi jej żal. Niespodziewany gość myślę, ale jednak gość, dlatego ostatecznie wpuszczam ją pod mój dach, ona próbuje się rozgościć, rozgrzać popijając gorącą herbatę, jednak nic nie pomaga. Wciąż dygocze, wciąż siedzi otulona przy kominku, wciąż milcząc i widzę, że bardzo chciałaby coś powiedzieć, nie mam jednak odwagi by zapytać, dlatego siedzimy razem, ramię w ramię patrząc na skwierczące palenisko kominka. Świta już za oknem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz